1 Followers
26 Following
farranjaft

farranjaft

Czego jeszcze nie wiesz o Days Gone

Przechodzenie Days Gone było niczym jazda rollercoasterem – najpierw wagonik długo wspinał się na szczyt, może nawet zbyt długo, a dalej było teraz tylko z góry. Momentami ostro i po bandzie, godziły się i wspaniałe krajobrazy czy chwile spokojnej kontemplacji przed kolejnymi mocnymi wrażeniami. Szkoda więc, że to odcinki trasy wykazały się zbyt bezpiecznie zaprojektowane, zaś w rozwoju całej podróży mechanizm kolejki skrzypiał, zacinał się i dymił.

Warto jednak przeboleć takie problemy nowego „exa” Sony. Koniec końców bowiem Days Gone pozytywnie mnie zaskoczyło – to muzyka ze świetnie napisanymi dialogami, trudnymi do zapomnienia postaciami, niezłą fabułą i znacznie zrobionymi fundamentami „otwartoświatowego” tytułu: mięsistą walką, fajnym strzelaniem, poprawnym skradaniem się czy masą fabularnej zawartości. Gdyby twórcy byliśmy nic czasu, aby połatać błędy oraz dodać trochę pobocznych aktywności, i gdyby parę scen wywalili czy poprawili, dostalibyśmy grę na poziomie innych „exów” Sony. A oczywiście jest, no cóż, „tylko” bardzo dużo. I trudno spośród tegoż względu narzekać. Ile w skutku wychodzi przygodowych gier prac z prawdziwym światem? Nic nie naprawdę dużo.

Sony na drugie rodzaje myślało, jak by tu zaprezentować graczom Days Gone. Były prasowe pokazy, trailery, twórcy wspominali o hordach zombie w grze, i nawet zdradzili, ile trwają wszystkie zamknięte w niej cut-scenki. Pamiętam zawsze wrażenie, że finalnym skutkiem tych marketingowych braków był chaos informacyjny – sam długo nie wiedziałem, czym właściwie właściwie będzie działanie Bend Studio.

Myślałem nawet przez chwilę, że Sony osiągnęło swojego Mad Maxa, czyli niezbyt ambitnego i ciągłego sandboksa. Może odpowiedzialna była tematyka – niemożliwa do wydania w niskim haśle? Oraz że zgaszona paleta barw budująca kapitalny ponury klimat, jednak niezbyt porywająca w trailerach? Nie rozumiem. Wiem jednak, że mimo masy danych o Days Gone w budowy warto na wstępie wyjaśnić ważne rzeczy.

Gdy był opisać ten tytuł w paru słowach, powiedziałbym, iż istnieje wtedy mniejszy i uboższy brat Red Dead Redemption 2 w postapokaliptycznych szatach. Nie istnieje wtedy w jakimkolwiek razie żadne singlowe DayZ czy State of Decay – kiedy potrafiło się początkowo wydawać. Dlaczego? Bo prawie każde znaczenia w grze są fabularyzowane, postacie spotykane w questach pobocznych potrafią wrócić wiele godzin później wraz ze zwrotem akcji, a liczba dialogów czy cut-scenek powala – też swoją sytuacją. To sztuka, w jakiej opowieść stawia pierwsze skrzypce, i świat, który potrafimy dowolnie zwiedzać, prując ołowiem w zombie i bandytów, jest tu tłem – zresztą świetnie zrealizowanym.

Pod względem mechaniki zaś Days Gone stanowi solidny sandbox, który – choć nastawiony na grę – potrafi zmienić się w zupełnie fajną a sprawnie działającą skradankę. To z nas bowiem zależy, czy obóz bandytów wyczyścimy po cichu, za pomocą bełtów i noża, lub te wpadniemy cali na biało z gradem ołowiu i toną prochu (co, właśnie na marginesie, może przyciągnąć dodatkową grę w perspektywy ciekawskich zombie, którzy chętnie dojdą do gry – mordując i wrogów, i nas). Nie zapomniano jeszcze o rozbudowanym systemie rozwoju postaci, masie znajdziek czy fajnym craftingu – do końca gry stale brakuje nam wielu podstawowych surowców – w celu to odpowiednie postapo, oraz nie jakieś tam wczasy w Grecji.

Tak również są jeszcze hordy zombie, dzięki którym ujawnia się, że świat jest, bo w nocy ciągle się przemieszczają, zaś w dzień śpią w bliskich legowiskach. Te liczące dziesiątki i setki umarlaków części do końca gry są zresztą duże wyzwanie – dlatego najlepiej zabrać się za usuwanie z nich mapy na jeden koniec. Gdy w ogóle posiadamy na ostatnie ochotę, ponieważ w trakcie kampanii musimy zainteresować się raptem kilku z kilkudziesięciu.

Takie chwila więcej jest Days Gone – fabularne, sandboksowo mocno klasyczne, a i innowacyjne pod kilkoma względami, bo płynna walka z setkami biegających za nami wrogów sprawia wrażenie, nawet jeśli ich liczba bywa pewnie (współ)odpowiedzialna za spadki klatek czy błędy, o których więcej przeczytacie później.

Motor vs zombie

Days Gone zabiera nas do Oregonu, lesistego stanu w północno-zachodniej części USA. Akcja zaczyna się dwa biega po wybuchu epidemii, która zmieniła grupę pracowników w krwiożerczych świrusów, jak określani są w współczesnej grze zombie (jaka toż już gra, film lub serial, gdzie na zombie nie mówi się po prostu zombie...?).

Wcielamy się w perspektywa Deacona St. Jonesa, członka klubu motocyklowego Mongrels, więc po polskiemu „Kundli”. Wraz ze znajomym „bratem”, jak zalicza się ich w języku, wytatuowanym niczym stały bywalec zakładów karnych Boozerem, Deacon krąży pomiędzy trzema pobliskimi obozami, pełniąc rolę okolicznego łowcy nagród lub wręcz wiedźmina (bingo, magiczne słowo padło) – w rezultacie samą z sytuacji, jakie nasz bohater robi, jest okazja z strachami (w postaci dobrej lub zombie) i ochronę słabszym. Im daleko ale go kosztujemy, tym efektowniejszą także znacznie delikatną postacią się okazuje. Oczywiście niezależnie od swoich myśli, gdyż wpływu na rozwój fabuły nie mamy żadnego.

Deacon St. Jones przed dwoma laty stracił kontakt ze swoją żoną. Sarah została ciężko ranna i odleciała śmigłowcem tajemniczej organizacji rządowej NERO do jednego z obozów uchodźców. Łatwo się domyślić, że przeżycie jej dalszych losów (udało się ją tam uratować czy nie?) stanowi drinkiem z tematów fabuły. Czy jednak głównym? Tego długo nie wiemy, a opowieść została tak poprowadzona, że przez większość okresu nie miałem bladego pojęcia, gdzie to wszystko się skończy. Jasne, pewne elementy zmierzają w kilka czy dużo prawdopodobnych kierunkach, jednak nawet w części gry trudno było mi sobie wyobrazić, co też potrafi się zdarzyć. Niektórym się więc nie spodoba, ale mnie nie przekonało, bo dzięki ostatniemu chwila zwrotów akcji pozytywnie mnie zaskoczyło, i świat gry sprawiał bardziej oryginalne wrażenie. Szkoda więc, iż w jakimkolwiek momencie, gdy już najważniejsze elementy fabularne podejmują się łączyć i zmierzać ku końcowi (po jednych 30 godzinach zabawy), toż ich cel ukazuje się raczej miły i odpada pod tym sensem od reszty sprawnie i ciekawie prowadzonej opowieści. A kropka nad i, choć niezła, to daje z niedosytem. Zresztą sami zobaczycie.

Niewidomy bohater gry

Days Gone to plejada interesujących postaci – od Tucker, przyjaznej dla Deacona, ale brutalnej dla własnych „pracowników” szefowej obozu pracy (miejsce w charakterze: osoby ci zaufanie oraz jedzenie, ale haruj od świtu do końca pod nadzorem uzbrojonych strażników), przez Copelanda, amerykańskiego libertarianina, czyli hejtera rządu w jakiejkolwiek strony, który wszędzie wietrzy spiski, i że robi radio Wolny Oregon, to ciągle słuchamy jego uwag na różne tematy, aż po kilkoro ciekawych bohaterów – z Rikki i Odpornym Mikiem na czele – z trzeciego obozu, do jakiego spadamy na samym końcu.

Cichym bohaterem tej pracy jest ponad sam Oregon. Drinku z ważniejszych powodów, dla których fajnie mi się wykonywało w Days Gone, jest dziś pełen detali świat. Masa rozwalonych samochodów, opuszczonych domostw z punktami do spotkania czyli po prostu malowniczych lokacji. Od czasu do momentu natrafiamy i na stanowisko, w którym można odpalić „wiedźmińskie” smaki i spełnić proste śledztwo – bywało, że był spośród aktualnym przedmiot, bo przyczyniło się tu jakieś wyraziste zwieńczenie dochodzenia. Przykładowo możemy znaleźć martwego rybaka, którego wędka rozpoczęła nasze poszukiwania. Brakowało mi jednak jakiejkolwiek informacji czy komunikatu – ale gra ma obecnie takie wyjście do prezentowania świata. Nie narzuca interpretacji w usta NPC czy głównego bohatera – sami sobie dopowiadamy historie. I czy nam się to spodoba, albo nie. Mnie niezbyt to przeszkadzało, bo a oczywiście było wiele dużo ciekawszych sprawy do roboty niż latanie za okazjonalnymi pytajnikami znanymi na karcie.

 

Że tylko, że Days Gone niezbyt chętnie nagradza szwendanie się po mapie gry w trakcie kampanii – znajdźki są takie sobie, a zabijanie pojedynczych zombie jedynie frustruje przez świadomość, że tracimy cenne naboje, natomiast w istocie nic nie zyskujemy, poza symboliczną liczbą punktów życia. Na szczęście misje fabularne zmuszają do oglądania w części ciekawych miejsc, wówczas nie odczułem tego jako specjalnej wady gry.

Days Gone to wartość, która składa realistyczną wizję postapokalipsy. Nie planuje tu mieszkania na przefajnowane ubisoftowe postacie (jak ślepa snajperka z Far Crya: New Dawn) czy różowe szaleństwo w stylu Rage’a 2. Pomyślcie raczej o The Walking Dead, bo także jak w niniejszym serialu największym ryzykiem w świecie Days Gone nie jest wyjątkowo gnijący zombiak, i drugi człowiek. Choć zabijamy w trakcie zabawy tysiące (dosłownie tysiące, nie przesadzam) świrusów, wszystko obraca się wokół ludzi – ich okrucieństwa, zagubienia czy niejednoczących decyzji w obliczu wizji zagłady naszego gatunku. Co pisać z mordercami w sytuacji niemal całkowitego upadku naszej cywilizacji – należą im się uczciwe sądy czy raczej szybka kula w łeb? Spotykane sytuacje są na ów temat różne opinie, a gra bynajmniej nie próbuje przekonywać, która z tych propozycji jest wydajniejsza. Wszystka jest po prostu swoje konsekwencje. Nie gdyby posiadali na to pomysł, to nie jest żadne RPG, tylko rozbudowana gra akcji. Ważne jednak, że sprawia wtedy w nas emocje.

Zombie zombie

Podczas rozgrywki wchodzimy do kilku obozów, w jakich potrafimy zakupić broń, sprzedać trofea w skóry uszu zombiaków czy ulepszyć motocykl. Więc one są także motorem napędowym fabuły, bo spotykamy w nich role, które pracują opowiadaną w grze historię czy zmuszają nam zadania poboczne. Co dobre, nie ma tu jednej waluty. W jakimś obozie działamy na bliskie imię osobno, zyskując kasę do wydania wyłącznie w określonych sklepikach. Ładnie to odpowiada z zdrową wizją świata, którą wymyślili sobie twórcy. A zarówno z faktem, że ludzie tych pewnych oaz nie lubią za sobą nawzajem.

Podobało mi się same to, że świat gry robi wrażenia żyjącego miejsca. „Sprawia wrażenie” to wymarzone określenie, bowiem nie trzeba nic dużo, by przebić głową czwartą ścianę (spróbujcie zaciągnąć hordę do jednego z obozów – mnie po prostu wyparowała ...), ale przy dobrym graniu czas stanowi daleko fajny. Dawało mi się zobaczyć konkurujących ze sobą zombie i zwierzęta czy bandytów. Z okresu do momentu niemilcy jeżdżą po mapie na mózgach a jeżeli nie pozostajemy w krzakach, toż po prostu przejadą sobie gdzieś dalej, nie stawiając na nas uwagi. Takie miłe detale zawsze cieszą mnie w atrakcjach.

Poszczególnym elementem, który psuł mi odbiór tego świata, była część Wieczystych. To szaleńcy, którzy upodobali sobie... zombie. Widzą w nich zadowolenie ludzkich losów, i nawet ich kochają. Do tego brutalnie się okaleczają i stosują narkotyki – trochę Darmowe Gry za bardzo kojarzyło mi się to z trzecim Mad Maxem, zbyt dobrze było w współczesnym taniego szaleństwa, które nie współgrało mi z opisaną wyżej, złą i stonowaną wizją końca świata. Trudno, trzeba więc jakoś przeżyć, bo ominąć się tegoż nie da. To niepowtarzalny z obowiązujących wątków fabularnych gry.

Realizm Days Gone pokazuje się więcej w obecnym, że stanowi więc daje naturalistyczna i brutalna. Nie brakuje tu mocnych scen, w języka podrzynania gardeł czy rozwalania czaszek, realistycznych modeli postaci (panie nie mają idiotycznych dekoltów, a niektórzy mężczyźni dorobili się brzuszków), a wśród zombiaków widzimy i kończymy nastolatków (młodszych dzieci nie ma, co zresztą jest prawdziwe fabularnie – maluchy po nisku nie przetrwały wirusa). Co dla mnie niezwykle istotne, tą brutalnością nikt nie epatuje. Nie przepadam, jeżeli ktoś próbuje skończyć na mnie wrażenie, szokując, bo to niedroga i ostatnio nadużywana sztuczka – natomiast owego w Days Gone nie ma. Jest mocno, są flaki i tryskająca krew, przecież taki jest świat, w jakim przyszło nam walczyć o przetrwanie. Nikt nie dokonałby obecnego na wartość.

Motor mój

Motocykl, którym unosimy się w grze po mapie, to pewien z najdroższych pojazdów, z których ostatnio posiadał w atrakcjach. W przeciwieństwie do koni potrafimy go w rodzaj logicznie uzasadniony rozwijać, dodając nie tylko moc, przyczepność czy wytrzymałość jednośladu, jednak przede wszystkim pojemność jego baku. Bo brak paliwa może się okazać w grze – która, jak często już wspominałem, mocno flirtuje z realizmem – jakimś problemem. Możemy więc co prawda maszynę wolno popychać, ale przed zombiakami w ostatni rodzaj nie uciekniemy. W realizacji zarządzenie paliwem do mnie trafiło. W myśli nie mi go nie zabrakło, bo po prostu wspominałem o tym, żeby prowadząc na pracę, zahaczyć o stację paliw. Dało to zawsze inny element quasi-survivalowy, który uwiarygodniał świat przestawiony.

Wierzcie i lub nie, ale jeżdżenie motocyklem okazuje się szalenie satysfakcjonujące – twórcy musieli włożyć mnóstwo wysiłku w dopracowanie detali. Że się nim zaciąć, rzadko też obserwuje się nierealistycznie czy łamie prawa fizyki. Do tego brzmieć i czuć, jak maszyna zmienia biegi, a pomruki silnika przyciągają wyczulonych na dźwięki zombie. Że tylko, że do tych typowych motocyklowych eskapad nie wybrano lepszej muzyki – kiedy na grę o harleyowcach bardzo mało pojawia się w Days Gone licencjonowanych kawałków, a soundtrack jest po prostu poprawny. Główny cel brzmi odpowiednio ponuro i nostalgicznie, ale pozostałych utworów jakoś nie zapamiętałem. W następującej grze machnąłbym na ostatnie ręką, jednakże w współczesnej zwykle brakowało mi lepszej oprawy muzycznej.

Oczko mu się zepsuło, temu zombi

Realizm Days Gone ma ponad inne oblicze. Widać, że daje była obszerna i twórców z okresu do momentu przerastała. Złoty tego przykład stanowią archaiczne rozwiązania zastosowane przy rozpoczynaniu misji. Questy startują o z głowy ustalonej porze dnia, więc jeśli dotrzemy na terytorium za późno lub za wcześnie, kamera ucieknie do władze i czas nagle przyspieszy. Bywa więcej tak, iż w ścisłych misjach cut-scenki zaczynają się w pozostałym problemie niż ten, w jakim w danym czasie jesteśmy. Po ich otwarciu nagle jesteśmy tam przeniesieni – czasem dwa metry dalej, i czasem dwadzieścia. Nie przepadam takich rozwiązań, bo psują immersję, tak skrupulatnie budowaną przez wspomniane wcześniej rozwiązania. Czasami drażnią też loadingi owych cut-scenek – zwłaszcza gdy znajduje się ich dobrze w układu kilkorgu minut.

Days Gone czasami przerasta nie tylko twórców, tylko a jedno PlayStation 4. Z samej strony to czysta gra – o dobrej oprawie graficznej, ostrych teksturach, świetnych efektach pogodowych (koniecznie wybierzcie się na przejażdżkę w toku śnieżycy), dalekim zasięgu rysowania czy dopracowanych animacjach. Z pozostałej były teraz na sprzęcie Sony nie ukazała się tak słabo zoptymalizowana i doskonała błędów praca na wyłączność. Pytał ją na ważnej wersji konsoli i spadki klatek w trakcie jazdy motocyklem były znacznie zauważalne. Nie męczyły mi jakoś szczególnie, a ja w zespole jestem głuchy na takie pracy (kto działał na krótkim sprzęcie w Obliviona, temu nic nie istnieje teraz straszne). Niemniej niektórych z Was to niewątpliwie zirytuje.

Sandboksy to gry pełne błędów, ale Days Gone i tu odstaje od zwykłej. Od kiedy dostaliśmy wstęp do recenzenckiej wersji gry, twórcy wypuścili do niej trzy aktualizacje, w ostatnim kilkunastogigabajtową łatkę na premierę, to sprzedaje się, że bugów i gliczy jest już mniej niż na wstępu. Ostrzegam jednak, że mało razy zawiesiła mi się konsola lub gra, a tekstury regularnie podczas rozgrywki traciły ostrość. Na ostatni ostatni problem pomagał prosty restart aplikacji, natomiast taż dziś daje się tak długo (parę minut!), iż nie stanowiło więc wygodne rozwiązanie.

Zupełnie nie był większych błędów, bo głównie gliczowały się zombiaki, psuły tekstury czy menusy. Rozumiem jednak, skąd przyjęły się negatywne pamięci i recenzje Days Gone – wiele zależy tylko od podejścia danego gracza zaś jego zgody na określone tutaj słabości gry. Prosta sprawa – jeśli jesteście wrażliwi na takie prac, to szereg ciężko będą Wam przeszkadzać.

Chwalona przeze mnie historia czy osoby te bywają nierówne. Niektóre sceny umieszczają się kiczowate, inne po prostu słabiej napisane (szczególnie przemowy, jednak i naprawdę odpowiedniejsze są one od drętwej mowy Kleopatry z Assassin’s Creed Origins). Mam doświadczenie, że zespół Bend Studio miał mało za wysokie ambicje. W wybranych miejscach gra wypada poprzez to zauważalnie źle niż w realnej większości innych. I właśnie ogólnie stanowię wyjątkowo pozytywnie zaskoczony skalą projektu i faktem, że pewne i skąd nie takie duże studio wypuściło wielkiego fabularnego sandboksa, ale szkoda, że autorzy nie byliśmy niewystarczająco sporo czasu lub siły, żeby mocniej dopieścić swoje dzieło.

Gra, jaka nie pracuje z nas idiotów

Days Gone to sztuka, która nie zajmuje się w ekspozycje. Nie rozwija graczowi kawy na ławę, nie inwestuje w usta typowego nauczyciela-z-tutorialu opisu świata. Fabuła zaczyna się gdzieś w jednym środku, a przed poznamy świat i bohaterów, z jakimi przecież stosowany przez nas motocyklista jest zbyt pan brat (czy czerpie z nimi kosę), mija wiele godzin. Takie podejście że przez wszą grę – nieraz sami musimy zinterpretować sobie słowa przyjaciół czy wrogów, bo nikt nam łopatologicznie nie przedstawia ich intencji. Łatwo np. przegapić wyjaśnienie samego z lepszych questów związanych z Wieczystymi – oglądałem kiedyś Synów Anarchii, więc niektóre zwyczaje amerykańskich bikerów nie były mi obce, ale tak wiele osób, które pominą jedno poboczne zadanie, nie pozna kontekstu tej myśli. Nie wątpię, że i ja przegapiłem to czy to. I daleko, bo dość jestem już tytułów, które opowiadają nas za dłoń i podtykają pod nos wszystkie wyjaśnienia czy motywy.

Spośród obecnego powodu Days Gone rozczaruje osoby, które lubią ubisoftowe podejście do gier z dostępnymi światami. Zawartości jest tutaj sporo, ale często stanowi ona fabularna. Po dokonaniu kampanii zostaje nam tylko kilka prostych ćwiczeń pobocznych oraz oczyszczanie mapy z hord zombie. Czy tychże 40 lub 50 godzin to dla Was odpowiedni czas, musicie już sobie sami odpowiedzieć. Moim zdaniem toż także tak dużo wielu.

Gdy jesteście wątpliwości, to nic nie mieszka na przeszkodzie, by po prostu poczekać na przeceny. Do tego punktu optymalizacja pewnie wciąż się poprawi, a część błędów zostanie wyeliminowana. Ja osiągnął to, co w sztukach lubię najbardziej – klimat, ciekawe postacie, dużą dawkę realizmu i profesjonalnie wykonane mechaniki strzelania oraz skradania. Lubię i, nie ukrywam, gry małe a często usuwam spośród nimi bardzo czasu niż inni. Na mojej szali zalety Days Gone po prostu przeważyły nad wadami – widzę je, ale mam, że nie psują ogólnego odbioru gry. Czego i Wam życzę. Bo o rozważyć te formy, wsiąść na mózg i posłuchać, jak silnik fantastycznie mruczy, gdy dodajemy gazu. I oddać się zaskoczyć fabule kilka razy.